Startupy, Branża i Bruno Schulz

Język nasz nie posiada określeń, które by dozowały niejako stopień realności, definiowały jej giętkość. Powiedzmy bez ogródek: fatalnością tej polskiej branży internetowej jest, że nic w niej nie dochodzi do skutku, nic nie odbiega od swego definitivum, wszystkie ruchy rozpoczęte zawisają w powietrzu, wszystkie gesty wyczerpują się przedwcześnie i nie mogą przekroczyć pewnego martwego punktu. Mogliśmy już zauważyć wielką bujność i rozrzutność – w intencjach, w projektach i antycypacjach, która cechuje tę branżę. Cała ona nie jest niczym innym jak fermentacją pragnień, przedwcześnie wybujałą i dlatego bezsilną i pustą.

W atmosferze nadmiernej łatwości kiełkuje tutaj każda najlżejsza zachcianka, przelotne napięcie puchnie i rośnie w pustą, wydętą narośl, wystrzela szara i lekka wegetacja puszystych chwastów, bezbarwnych włochatych maków, zrobiona z nieważkiej tkanki majaku i haszyszu. Nad całą branżą unosi się leniwy i rozwiązły fluid grzechu i projekty, pomysły, ludzie wydają się niekiedy dreszczem na jej gorączkującym ciele, gęsią skórką na jej febrycznych marzeniach. Nigdzie, jak tu, nie czujemy się tak zagrożeni możliwościami, wstrząśnięci bliskością spełnienia, pobladli i bezwładni rozkosznym truchleniem ziszczenia. Lecz na tym się też kończy.
Przekroczywszy pewien punkt napięcia, przypływ zatrzymuje się i cofa, atmosfera gaśnie i przekwita, możliwości więdną i rozpadają się w nicość, oszalałe szare maki ekscytacji rozsypują się w popiół.
Będziemy wiecznie żałowali, żeśmy wtedy wyszli na chwilę z jednego serwisu. Nigdy nie trafimy już doń z powrotem. Będziemy błądzili od strony do strony i mylili się setki razy. Zwiedzimy dziesiątki konferencji, trafimy do całkiem podobnych, będziemy wędrowali przez szpalery rekomendacji, wertowali blogi i statusy na facebooku, konferowali długo i zawile z mentorami o nadmiernym pigmencie i skażonej piękności, którzy nie potrafią zrozumieć naszych życzeń.
Będziemy się wikłali w nieporozumieniach, aż cała nasza gorączka i podniecenie ulotni się w niepotrzebnym wysiłku, w straconej na próżno gonitwie.

Nasze nadzieje były nieporozumieniem, dwuznaczny wygląd grafiki serwisu – pozorem,  funkcjonalności były prawdziwymi funkcjonalnościami, a młody przedsiębiorca nie miał żadnych ukrytych intencyj. Świat branży internetowej odznacza się całkiem miernym zepsuciem, zagłuszonym grubymi warstwami przesądów moralnych i banalnej pospolitości. W tym polskim świecie internetowym brak także wybujałości instynktu, brak niezwykłych i ciemnych namiętności.

Branża młodych przedsięwzięć internetowych była koncesją branży na rzecz nowoczesności i zepsucia wielkomiejskiego. Widocznie nie stać nas było na nic innego jak na papierową imitację, jak na fotomontaż złożony z wycinków zleżałych, zeszłorocznych gazet.*
* Na podstawie Ulicy Krokodyli – Bruna Schulz’a