Z maniakalnym uporem oczekuje przemiany naszego systemu szkolnictwa wyższego. Tfu.. każdego miałem na myśli. Jednak od wyższego mam nadzieję, że się rozpocznie. Gdy zaczynałem swoją przygodę z internetem (to już prawie 20 lat temu) najsilniejszym i jedynym centrum rozwoju tegoż było właśnie szkolnictwo wyższe. Tu pracownicy uczelnianych centrów obliczeniowych stworzonych w celach badawczych odkrywali potęgę komunikacji i wymiany informacji z innymi podobnymi im kolegami.
I choć internet stracił już dziewictwo w świecie komercyjnych mediów, to nasze polskie uczelnie jakby zachłysnąwszy się jego potęgą łapią oddech na oślep wymachując rękoma. Nie mogę dojść dlaczego nikt z tych mądrych głów nie chce zauważyć jaki skarb trzymają w ręku. Nie mogę zrozumieć dlaczego instytucje stworzone by uczyć nie chcą wykorzystać internetu do tego aby robić to lepiej, przyjaźniej?
[Było: Wiem, że projektów e-learningowych było i jest wiele np. Uczelniana Platforma E-Learnigowa prowadzona przez Centrum E-learningu AGH, UCI AGH. Jednak wiele z nich podobnie jak wspomniana straszy błędami i udowadnia, że nikt nią prawdopodobnie nie administruje.
Informacja o zmianie: Niefortunnie dając przykład o czym nie chciałem pisać, podałem link do narzędzia które aktualnie było w trakcie migracji i wyświetliło mi parę błędów. Było to dobrym przykładem jak narzędzia mogą zostać użyte i zapomniane, niestety podczas migracji nie pojawiła się żadna informacja o jej wykonywaniu ani żaden kontakt do którego można by napisać. Jednak teraz nie mam już zamiaru wskazywać innych miejsc gdzie temat e-learnigu jest naprawdę położony ponieważ nie chcę pisać o e-learnigu w tym znaczeniu, aplikacji do wrzucania dokumentów! Wiem, że aktualny stan nie jest winą ludzi którzy administrują informatycznymi narzędziami wspomagającymi kształcenie. Tak jak wielokrotnie powtarzam główny powód takiej sytuacji wynika ze sposobu pracy pracowników naukowych.]
Chciałbym, żeby każdy uczący na uczelni wykładowca przestał myśleć salą wykładową, rzutnikiem czy tablicą. Chciałbym żeby zastanowił się co dało polskiej nauce 20 lat w internecie. Żeby przestał myśleć o internecie jako miejscu do kontaktowania się i szybkiego przekazywania informacji. Żeby zaczął myśleć o internecie w kategoriach głównego źródła wiedzy dla wszystkich nie tylko jego studentów, ale również licealistów pasjonujących się tematem i absolwentów wracających do źródła. Żeby fizyczne spotkanie z profesorem, doktorem czy asystentem wykładowcą było wyróżnieniem dla tych, którzy te studia wybrali i na które aktualnie uczęszczają. Jednak aby całej reszcie pozostawić otwarte drzwi przez internet do treści wykładów, materiałów i ćwiczeń.
Stałoby się to kolejnym dobrym źródłem finansowania polskich uczelni, gdyby udostępniły wykłady swoich świetnych pracowników on-line np. za drobną opłatą. Gdybym mógł podłączyć się do sali gdzie właśnie wykłada mój ulubiony profesor by usłyszeć co ciekawego w jego obserwacjach się zmieniło, jakie ma nowe wnioski i predykcje. To też zmieniłoby sposób pracy kadry wykładającej przedmioty. To nie byłoby nieustanne wieloletnie tłuczenie w kółko tych samych wykładów. To wymagałoby więcej pracy i lepszego przygotowania materiałów. To wymagałoby pracy nad samym procesem edukacyjnym. Ale czy to źle? Od tego mielibyśmy tylko lepszą edukację.
Ten proces zachodzi już w stanach. Tamtejsze uczelnie już czują siłę internetową ich uczelni. Nasze mają szanse to również zrobić, pytanie brzmi tylko czy władze uczelni są w stanie wykorzystać potencjał 5000 osób on-line na kursie gdzie normalnie uczęszczało 100 osób. Czy są w stanie pomyśleć o czymś więcej niż zapełnienie pierwszego roku narybkiem i utrzymaniem finansowania od państwa?
Mam nadzieję, że tak. A jeśli ktoś z czytających uważa, że to ciekawe i jest w stanie spróbować coś takiego na swojej uczelni to chętnie się spotkam i dobrą radą pomogę w piętrzących się kłopotach 😉 Edukacja to nasza przyszłość.